Coś Wam wyznam- z natury jestem zmarzluchem więc za zimą szczególnie nie przepadam. Owszem fajnie jest się przejść kiedy wszystko jest ośnieżone,a świat wygląda niczym z bajki. Taką bajkę całym sercem akceptuję w terminie od początku do końca grudnia. I wystarczy. Potem może już być wiosna. Na zimę zazwyczaj zmieniam moje menu na bardziej rozgrzewające. Jogurtów i zimnych sałatek jem bardzo mało, owoce surowe z raz dziennie. O tej porze roku zdecydowanie preferuję wszystko po obróbce cieplnej- zapiekane, smażone, gotowane. Wyjątek robię dla pomarańczy, mandarynek i cytryn- o tej porze roku są moim zdaniem najsmaczniejsze. Staram się ich jednak nie jeść przed wyjściem z domu. Moje zimowe soki są w głównej mierze oparte na tym, co z powodzeniem udaje się przechować w piwnicy. Marchewki, jabłka, buraki, pasternaki, gruszki (w postaci musu) oraz domowe soki z dzikiej róży czy czarnego bzu. To jest moja baza do zimowych soków. Do tego czasami dodaję jakieś cytrusy. Dzisiaj w moim soku zagościły pomarańcze moro, które w przekroju są wyjątkowo rozkoszne.