Informację o pierwszych przymrozkach potraktowaliśmy poważnie i oberwaliśmy w sadzie wszystkie jabłka, pigwy i gruszki. Zapakowane w skrzynki leżą spokojnie w piwnicy, czekają na swój moment. Od razu po zbiorach do domu przywiozłam całe ogromne wiadro jabłek. Ze zjedzeniem poszło gładko- większość została przerobiona na sok, część upieczona, część zjedzona na surowo, a reszta transformowana w batony i wysuszona w suszarce do owoców. Akurat suszyłam pigwowce i jedna tacka była wolna- pozostało więc miejsce na kulinarne eksperymenty. Gdyby nie to, prawdopodobnie suszyłabym batony w piekarniku, w znacznie wyższej temperaturze. Batony suszyły się długo, ok. 5 godzin; ale tak jak wspomniałam robiły się przy okazji suszenia innych owoców. Mokra masa batonowa po 2 godzinach suszenia była z zewnątrz lekko podsuszona. Została więc pokrojona i delikatnie przełożona na tackę z dziurkami, aby równomiernie suszyć batony ze wszystkich stron. Po kolejnych dwóch godzinach batony były już podsuszone z zewnątrz, ale środek nadal pozostawał lekko wilgotny. We trójkę na zmianę chodziliśmy sprawdzać stan batonów więc jeszcze w trakcie suszenia zjedliśmy połowę przygotowanej porcji. Reszta została polana czekoladą i zjedzona na deser. Z przygotowanej porcji zostały dwa batoniki, które dokończyliśmy po kolacji. Batoniki były w połowie wysuszone; jeśli miałyby być przechowywane to należałoby je dokładniej wysuszyć. Ewentualnie zrobić coś w rodzaju granoli. Owoce muszą być dokładnie ususzone, inaczej prawdopodobnie spleśnieją. Jeśli jednak mają stanowić zdrowy podwieczorek to takie suche na zewnątrz, lekko sprężyste i wilgotne w środku będą w sam raz.