Zrobiłam masę na batoniki. Jeszcze dobrze nie zastygła jak dwójka skrytożerców zaczęła ją podskubywać. Dostali zakaz zbliżania się. W końcu mały skrytożera położył się spać, duży zabrał się do pracy przy laptopie, natomiast ja na spokojnie mogłam zająć się batonami. Pomoc męża w tej dziedzinie bezcenna: Ja: jak myślisz, jak włożę batony do suszarki na owoce to przestaną być lepkie czy zrobią się bardziej kleiste? M: Nie wiem. (po chwili) Dla mnie teraz są ok, ale możesz spróbować podsuszyć połowę. Tak też zrobiłam. Powycinałam szklanką koła, aby batoniki ładnie prezentowały się na zdjęciach i włożyłam do suszarki na godzinę. Po tym czasie duży skrytożerca przyszedł do pokoju i pochrupując batonik oznajmił- już się nie kleją! Na mój poziom wrażliwości na tym punkcie potrzymałabym je jeszcze z pół godziny, ale stwierdziłam, że może dosuszą się przez noc. Mąż dostał zakaz podjadania batonów, w końcu musiały doczekać do porannych zdjęć. Nie doczekały. I to nie z powodu męża, ale z powodu porannego myszkowania Natalki. Zawsze, ale to zawsze po przebudzeniu biegnie do naszego łóżka, taki odruch bezwarunkowy. Ale nie tym razem... akurat dziś te małe, bose stópki od razu zaprowadziły ją do kuchni. Tam z małpią zręcznością otworzyła suszarkę, wyciągnęła batonik i przyszła nas obudzić aby pochwalić się znaleziskiem. Po mojej zdziwionej minie zreflektowała się, że coś nie tak i głośno wykrzyknęła: - Tata nie ma!... i pobiegła do kuchni przynieść batonik...po chwili... - Mama nie ma!... i pobiegła do kuchni przynieśc batonik...po chwili... - Tata już zjadł!...i pobiegła do kuchni przynieść batonik...po chwili... - Tata już zjadł!...i pobiegła do kuchni przynieść batonik... - No co? - powiada wyjątkowo zadowolony z obrotu sytuacji mąż- dziecko mi dało, nie mogę mu odmówić. A niech tam, jemy! I tak pożarta została pierwsza partia batonów. Resztę pokroiłam w kwadraty, podsuszyłam i błyskawicznie obfociłam.