Niedawno w moje ręce trafiła najnowsza książka Jamiego Olivera „Everyday Super Food”. Jako wierna fanka Jamiego po prostu nie mogłam doczekać się jego najnowszej publikacji. Ta książka, jak sam autor wskazuje, jest inna od poprzednich i jest najbardziej personalna. Jej zadaniem jest zainspirowanie do zdrowszego, bardziej szczęśliwego i produktywnego życia. Sposobem na osiągnięcie tego stanu jest oczywiście zdrowe odżywianie. Ideą Jamiego jest przekazanie informacji dotyczących zdrowego odżywiania, a także zaprezentowanie przepisów, które są dobrze zbilansowane i dostarczają organizmowi wszystkich niezbędnych składników. Zdrowe, pełnowartościowe posiłki mają być przyjemnością nie tylko dla podniebienia ale także dla naszego ciała. Brzmi świetnie, prawda? A teraz do rzeczy!
Kwestie organizacyjne
Książka podzielona jest na rozdziały prezentujące propozycje dań na śniadania, obiady, kolacje, a także na desery/przekąski oraz na napoje. Pod każdą propozycją widnieje tabelka z informacjami dotyczącymi kaloryczności dania (śniadania <poniżej 400kcal, a obiady i kolacje <600kcal) a także informująca o zawartości tłuszczu, cukru, węglowodanów, błonnika i białka. Ponadto przy każdej potrawie pokazany jest orientacyjny czas potrzebny do jej przygotowania.
Ideą tej książki jest serwowanie dobrze zbilansowanych posiłków, aby dostarczyć naszemu ciału niezbędnych składników odżywczych. Zatem na naszym talerzu powinny znaleźć się owoce i warzywa (1/3 objętości talerza), węglowodany (chleb, ryż, ziemniaki, makaron- 1/3 talerza), białko (mięso, ryby, jajka, groch- 1/6 talerza), nabiał (1/6 talerza) oraz niewielka ilość cukru lub tłuszczu. Średnia cena posiłku to ok 2,5 £, co przy dzisiejszym kursie wynosi ok. 14zł. Dużo? Mało? Jamie mówi, że to w końcu inwestycja we własne zdrowie.
Proste przepisy, krótkie listy składników bazujące na łatwo dostępnych produktach
To, co rzuca się w oczy, przy przeglądaniu przepisów jest łatwość ich wykonania. Przepisy są nieskomplikowane i nawet początkująca osoba sprawnie sobie poradzi z przygotowaniem dań. Co więcej, składniki niezbędne do przygotowania dań są łatwo dostępne zatem niemalże wszystkie dania są możliwe do odtworzenia w domu. To ogromny plus, bo przy poprzednich książkach zdarzało się, że potrzebne składniki dostępne były tylko online lub na drugim końcu miasta w Makro. Oczywiście tu też zdarzają się składniki mało popularne w Polsce, np. Marmite, ale takie wyjątki można policzyć na palcach u jednej ręki.
Przyglądając się uważnie liście składników poszczególnych potraw łatwo zauważyć, że jest ona dosyć krótka. Trzeba też uczciwie powiedzieć- to jest książka ze zdrowymi przepisami. Zamiast produktów z białej mąki są produkty oparte na mące pełnoziarnistej. Zamiast białego ryżu, ryż naturalny itd. Świeże ryby i pierś z kurczaka przewodzą w kategorii produktów mięsnych. Ponadto w przepisach jest dużo warzyw i owoców. Jeśli chodzi o przyprawy to używane są bardzo oszczędnie. Jak na mój gust jest ich stanowczo za mało! Z ogromu dostępnych ziół najczęściej pojawia się rozmaryn, kolendra i mięta. Reszta zazwyczaj doprawiona jest czosnkiem, sokiem z cytryny czy papryczką chilli.
Ponadto lista składników do poszczególnych dań zupełnie nie uwzględnia potrzebnych ilości soli i pieprzu. Dodajemy je więc wg własnych preferencji. Jedni więcej, inni mniej. Jedynie przy przepisie na chleb doczytałam się ile tej soli jest potrzebnej, przy pozostałych przepisach zdajemy się na swój własny instynkt i smak. Dopiero na samym końcu książki znajdziemy informację, że Jamie na każde danie przewidział mniej niż 1,5g soli. Na mój gust o takich sprawach wspomina się na początku.
W kwestii tego smaku, chciałabym dodać, że dla mnie niektóre dania są trochę za suche. W makaronach i sałatkach lubię więcej sosu dlatego już na etapie przygotowań modyfikuję niezbędne ilości pod moje preferencje.
Zdjęcia i klimat fotografii
Kolejną rzeczą, o której wypada wspomnieć są zdjęcia. Przyzwyczaiłam się do magicznych zdjęć robionych przez Davida Loftusa. Do zdjęć pełnych kolorów, dynamiki, wspaniale oddających nastrój chwili. Do zdjęć gotującego Jamiego, wspólnego ucztowania, do chwil dzielenia się posiłkiem. To była magia! Tak poruszająca magia, że niemal przy każdym przepisie wykrzykiwałam- chcę to zjeść! W tej książce jest inaczej. Zdjęcia są dużo ciemniejsze, na stołach stoją pojedyncze talerze. Nie ma już rodziny, przyjaciół, wspólnego biesiadowania. Przy poszczególnych rozdziałach widać Jamiego, trochę się wygłupia, trochę siedzi zadumany. Oglądam tę książkę i mam wrażenie, że najbliżsi nie chcą partycypować w tej zdrowej rewolucji. Jamie je sam. Stylistyka zdjęć nie zachwyca jak dawniej. Kartkuję książkę i nie ogrania mnie ekscytacja. Tylko przy co którymś zdjęciu czuję wow, chcę to zjeść. Większość jest dla mnie nijaka i tylko analiza składników sprawia, że myślę, że to powinno być smaczne. Odsunięcie Davida Loftusa przy tak ważnym projekcie to jak strzał w stopę, bo to jego zdjęcia i stylistyka poprzednich książek aż prosiły o to, by pójść coś ugotować. Teraz, już, natychmiast! W tej książce niestety nie ma już tej energii.
W moim odczuciu promując zdrowe posiłki i generalnie zdrowy tryb życia bardzo ważne jest pokazanie, że takie jedzenie jest ładne, kolorowe, a jego spożywanie przynosi autentyczną radość. Nie wierzę, że żytnie krążki chrupkiego pieczywa obrzucone cykorią, rukolą, kawałkami pomarańczy, parmezanem, cebulą i ascetycznym dressingiem (str. 93) dają taką satysfakcję. Jak dla mnie są klasycznym przykładem jedzenia dla żywieniowych freaków, tak samo jak miska sałaty z marchewką bez żadnego dressingu.
Łosoś w sezamowej panierce (str. 151) wygląda wspaniale, ale dodatki to po prostu starte warzywa ułożone w odrębne stosiki. W poprzednich książkach z tymi warzywami coś się działo, zawsze były jakoś doprawione, polane nawet najprostszymi sosami czy chociażby oliwą ziołową.
Są też takie połączenia, które przerażają mnie nie tylko wizualnie ale i pod względem zawartości- placki serowo- kukurydziane z wędzonym bekonem i …karmelizowanym bananem! (str. 74). Karmelizowane banany zjadłabym na deser. W takim połączeniu, fuuu!
lub domowa tortilla z warzywami (str. 61), która wygląda… jak wygląda:
Jednak dla równowagi pokażę Wam zdjęcia lub przepisy, które mnie zachwyciły i zainspirowały:
Domowe lody, kto im się nie oprze? (str. 247):
albo popularne na każdym blogu kulinarnym puddingi chia z owocami, może kiedyś pokażę Wam moją wersję (str. 35):
Przepysznie wygląda spagetti z pomidorami i ricottą (str. 161):
albo takie danie jednogarnkowe z ryżem, dynią i kurczakiem (str.171):
Jak zdrowo żyć? O jedzeniu, zakupach i o tym, co zrobić aby żyć 100 lat?
Ostatnią część książki zawierają informacje dotyczące odżywiania. Jak sam Jamie twierdzi zrobił dyplon z zakresu odżywiania, a w trakcie nauki miał możliwość wymiany informacji z naukowcami, profesorami i specjalistami z zakresu żywienia. Te doświadczenia miały pozwolić mu na spojrzenie na odżywianie z zupełnie innej perspektywy. No cóż, wiedza przedstawiona w tym rozdziale to maksymalnie poziom szkoły licealnej. Co to są węglowodany? Co to jest białko? Gdzie występują? W ostatnim rozdziale można znaleźć również informace o tym, gdzie kupować i jak kupować. Nie jest to nowiną, żeby kupować bezpośrednio od rolnika czy producenta. Nie jest zaskakujące aby kupować żywność organiczną, bo zdrowsza, a do jej uprawy nie używa się nawozów i innych chemikaliów. Kupować to, na co aktualnie jest sezon. Pić dużo wody, unikać napojów gazowanych. Z łezką w oku czytałam, żeby nie pić za dużo alkoholu bo szkodzi wątrobie. Przeczytałam jak zapobiegać i jak radzić sobie z kacem. Trudno nie uśmiechnąć się z przekąsem na radę- masz kaca, zjedz porządne śniadanie. Parafrazując- Jamie, co Ty wiesz o kacu? Chłopie, toż Polacy i Rosjanie przekraczają dawki śmiertelne i żyją. Zamiast śniadania- baniak wody i prośba do kota, żeby tak nie tupał jak przechadza się po puszystym dywanie.
Informacje z tego rozdziału są bardzo podstawowe, raczej dla osób, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę ze zdrowym odżywianiem. Myślałam, że dowiem się czegoś nowego, a napotkałam wiedzę ogólnie dostępną; tak szeroko propagowaną chociażby na stronach internetowych Jamiego, w jego poprzednich książkach czy czasopiśmie. Informacje z tego rozdziału określiłabym jako usystematyzowanie dotychczasowej wiedzy i zebranie jej w jednym miejscu. Dla osoby interesującej się zdrowym odżywianiem nie jest to jednak nic zaskakującego.
Na samym końcu tego rozdziału znajdują się informacje o tym jak żyć 100 lat. Jamie odwiedził społeczności, które dożywają tego wieku ciesząc się dobrym zdrowiem. Żywienie to jeden z elementów składowych. Na układankę zdrowotną mają wpływ także rodzina, przyjaciele, przynależność do społeczności, sen, śmiech itd. Wszyscy to wiemy, ale jak często o tym zapominamy?
Podsumowując, książka może być inspiracją dla wszystkich, którzy chcą odżywiać się zdrowo. Szczególnie przyda się osobom na początku i w środku drogi do zdrowego odżywiania. Zbilansowane dania niewątpliwie dodadzą nam energii i właściwie odżywią organizm. Przepisy zawarte w książce określiłabym mianem czystych smaków, bo użyte przyprawy delikatnie podkreślają ich smak i nie są dominujące.
Czy jestem zadowolona z książki? Z przepisów tak, chociaż tak jak pisałam, lubię więcej sosu w moich daniach. Rozczarowana jestem klimatem książki bo nie ma w niej magii wspólnych posiłków, brakuje radości, uśmiechów oraz tego, że zdrowe jedzenie to coś co łączy ludzi i wszystkim sprawia autentyczną przyjemność.Wszystkim, nie tylko Jamiemu, i to chciałam zobaczyć w tej książce.
To zdjęcie widziałabym na okładce. Jest dużo lepsze! Te oczyska spoglądające prosto w moje oczy są hipnotajzin (jakby to powiedziała J. Krupa). Jamie się tu tak gapi, że może nawet spróbowałabym niejadalnego chrupkiego pieczywa z tą dziwną sałatkę wierząc, że jest smaczna.
Może ta książka została przygotowana z myślą o innym docelowym użytkowniku? To co u nas było/jest wiedzą na poziomie liceum niekoniecznie musi takie być w Wielkiej Brytanii, a nawet jeśli jest to chyba wiele osób niewiele sobie z tego robi lub nie potrafi przełożyć na realne żywienie. U nas ostatnio to też łatwo obserwowalny trend. Mieszkam koło podstawówki, matko ile tam grubasów! Porównuję z czasami mojej podstawówki. W szkole była JEDNA otyła dziewczynka. Rok niżej. I wszyscy zwracali na nią uwagę, rodzice i nauczyciele tłumaczyli dzieciom, żeby się nie śmiać, bo dziecko jest chore. Za chwilę to rodzice grubych dzieci będą tłumaczyć, że to chude chyba chore… Więc jak dla mnie powtórek z podstaw nigdy dość.
A co zdjęć, mnie osobiście początkowo bardzo raziły te zdjęcia z dziećmi, na tej samej zasadzie jak rażą mnie politycy z dziećmi, studenci z dziećmi próbujący notorycznie tłumaczyć nimi swoje nieuctwo. Po prostu odbieram te dzieci jako strategię marketingową i mi się ona nie podoba. Rób co chcesz zawodowo, ale dzieci do tego nie angażuj.
A jeśli chodzi o przepisy, to cóż, zawsze są i zachwycające i nieszczególnie. Jeszcze nie spotkałam książki, w której by tak nie było. Choć czasem warto spróbować początkowo niepasujących smaków, można się zdziwić, jak ja tutaj: https://linawsmietanie.blogspot.com/2015/09/saatka-z-burakow-w-stylu-river-cottage.html
Dzięki za recenzję! Lubię Jamiego za rozsądek 🙂
Jamiego uwielbiam! Myślę, że książka jest dla każdego, natomiast informacje w niej zawarte są dla osób rozpoczynających przygodę ze zdrowym odżywianiem.
Do boczku z karmelizowanymi bananami raczej się nie przekonam, to nie mój klimat, ale Twojej sałatki chętnie bym spróbowała 🙂